Wywiad: Mr Fish Selecta – droga do raju

 Wywiad: Mr Fish Selecta – droga do raju

W dziale felietony znajdziecie artykuł o fenomenie Global Reggae Baru na Ibizie, którego założycielem i właścicielem jest pochodzący ze Stalowej Woli Andrzej znany jako Mr Fish Selector.

W sezonie turystycznym jest królem reggae na tej hiszpańskiej wyspie. Poza sezonem podróżuje po świecie, pomieszkuje w Tajlandii i na wyspie Bali w Indonezji. Od czasu do czasu wpada odwiedzić rodzinne strony i ojczyznę.

Podróżnik, DJ, promotor muzyki i kultury reggae. Od 25 lat jest wegetarianinem, a od 2 lat weganinem. Kiedyś ktoś przykleił mu łatkę „artysty karczmarza” – śmieje się, że ta ksywka do niego pasuje. To nietuzinkowa i niewątpliwie zasłużona dla kultury korzeni postać, którą warto przedstawić szerszej publiczności.

Nasz cichy reggae bohater ma niezwykle ciekawą i inspirująca historię. Rozmawiam z nim dzień po sound systemowej imprezie w stalowowolskim klubie „Labirynt”. Zapraszamy do lektury.

WUJEK: Jak narodziła się twoja miłość do muzyki reggae?

Mr Fish Selecta: Ha ha .. wiedziałem, że zadasz to pytanie. Śniło mi się to po naszej wczorajszej „selectorsko – tostingowej” imprezie. Nie będę ściemniał, że zacząłem przygodę z reggae od Boba Marleya. Pod koniec lat 80-ych, u schyłku komuny działaliśmy z moimi kumplami w zespole balangowym, zaczęliśmy organizować imprezy, zbieraliśmy płyty i się nimi wymienialiśmy. Było tam kilka płyt Black Uhuru, African Head Charge, Twinkle Brothers, czeskiego Hypnotix. To były moje pierwsze kroki w kierunku reggae.

W Polsce zaczyna się era transformacji i lata 90-e…jak odnalazłeś się w “nowej rzeczywistości”?

Otworzyłem lokal Klub Pstrąg w Zakopanem, był to klub jazzowy, ale nie był nigdy ukierunkowany tylko na jazz. Zacząłem tam organizować cykl imprez zatytułowany „starcia z muzyką reggae”. Nie było tego dużo, ponieważ były wtedy problemy z publicznością, która przychodziła na koncerty, z paleniem zioła, chociaż dozwolone było wtedy jego posiadanie, ale jakoś trudno było poradzić sobie z sytuacją na rynku.

Grały u mnie pierwsze soundsystemy jak Joint Venture Makena, czy też LSM z Lublina. Grywały też zespoły np. Bakszysz, Habakuk. Później założyłem Klub „DWA PSTRĄGI” w Krakowie, tam klimat odbiegał daleko od tego, który lubię i szybko wymiksowałem się z nieudanej spółki.

A jednak wyjechałeś z Polski i zostałeś obieżyświatem …

Tak zamknąłem kluby i wyjechałem do Londynu, gdzie zacząłem się bardziej profesjonalnie interesować reggae. Wcześniej dzięki znajomości z Marcinem “Silverdreadem” z LSM-u miałem dostęp do ciekawych nagrań. W sumie to Silverdread został takim moim „ojcem reggae” – wtedy jeszcze nie miałem dostatecznej wiedzy o artystach i Marcin podpowiadał co kupić, odkładał nowości i podkreślał wartość posiadania fundation reggae …

Pamiętam, że i ja kupowałem od niego płyty online, które dystrybuował w sieci jako TAM TAM records.

Tak, ja pamiętam jego słynne paczki z pakietem naklejek (śmiech). W tamtych latach Marcin miał dostęp do wydawnictw i nowości takich topowych wytwórni jak Blood & Fire, Greensleaves, VP Records, a także mniejszych labeli np. Preassure Sound.

Kupowałem i zbierałem od niego płyty i już z taką kolekcją pojechałem do Londynu, co dało mi możliwość grania imprez w klubach. Grywałem takowe wcześniej w “Pstrągu”.. ale to były czasy.. nazwijmy to “poszukiwania stylu”, bo prócz reggae grywałem trochę dubu, trochę bhangry. Nie obce były mi też klimaty klubowe, np. Chemical Brothers, które w tamtych czasach królowało na parkietach.

W Londynie zostałem rezydentem w dwóch miejscach, jeden to był mały klubik, a drugi to był squot z takimi regularnymi “Reggae piątkami”, gdzie spotkała się ekipa, było pyszne wegetariańskie jedzenie i selekcje dj’skie z tańcami do rana. To było moje pierwsze doświadczenie grania dla międzynarodowej publiki. Chociaż ja do dzisiaj powtarzam, że nie jestem jakimś tam mega profesjonalnym DJ-em i granie setów traktuje jako hobby.

Ok. Jesteśmy w Londynie. Strasznie ciekawi mnie jak znalazłeś się w końcu na Ibizie?

Londyn był etapem na mojej „journey to paradise”. W Londynie zdarzyła mi się taka przygoda, że zacząłem pracować jako Promotor Polskiej Sztuki Alternatywnej we współpracy z jakimś tam działem Ministerstw Spraw Zagranicznych. Była tam jakiś placówka, instytucja, która pokazywała polską sztukę, ale słabo ją promowała. Ministerstwo miało większe ambicje jak i finansowe możliwości. Zarobiłem trochę kasy i miałem możliwość sprowadzenia do Londynu polskich artystów. 

Reggae i opcja rządowa?! Panie, pachnie mi tu jakaś sensacją …

Mieszkając w Londynie miałem trip imprezowy, dokładnie już nie pamiętam jak poznałem się z tymi ludźmi. Dużo się wtedy działo rzeczy, które wzbudzały moje zainteresowanie. Przyjechałem z kraju, gdzie raczkował clubbing… a London to był raj imprezowy – tam się odnalazłem.

W tych latach w Londynie było niecałe 140 tyś. Polaków. Jedyna placówka która promowała Polska kulturę była właśnie przy Ministerstw Spraw Zagranicznych (“Polish Culture Institut”). Tam spotkałem się z dwoma Paniami wiodącymi, które były zafascynowane moimi kontaktami z artystami.

Pojawiła się opcja, że mogę się tam sam zatrudnić, a nawet wymyśliłem sobie stanowisko i tak zostałem Promotorem Polskiej Sztuki Alternatywnej (śmiech). Dzięki temu pojawili się Londynie np. Kormorany,  Włodzimierz „Kinior” Kiniorski, którego uważam za najlepszego multiinstrumentalistę jakiego znam. Sukces projekt szybko się zakończył, a ja spakowany i gotowy ruszyłem w kierunku na południe, gdzie słońce świeci, a morze szumi ..

Ok, masz zarobioną w Londynie kasę. Co skłoniło cię do wyprawy na Ibizę, na której zadomowiłeś się na dobre po dziś dzień? I skąd pomysł na Reggae Bar na plaży? 

Tak naprawdę nie było żadnego pomysłu na reggae bar, a ja sam miałem tylko doświadczenie z barami w Polsce. W Londynie zrodziła się w mojej głowie idea.

Tak naprawdę nie wiedziałem o tej wyspie nic. Ideologicznie nie słucham radia, nie oglądam telewizji, nie czytam prasy i wykluczyłem ze swojego życia środki masowego przekazu. Nie zdawałem sobie sprawy, że ta wyspa jest największą dyskoteką na świecie, że wciąga się tam ilości, które się wciąga, że przyjeżdżają lub mieszkają tam najbardziej „famouse” naszej planety.

Pojechałem tam autem i miałem wizje grania soundsystemu po plażach. Gdy już dotarłem na miejsce okazało, że jest to nielegalne i ścigane przez władze. Zanim jednak dotarłem na wyspę, zatrzymałem się w Hiszpanii, gdzie muzyka reggae ma swoja publikę. W każdym miejscu, gdzie grałem – dużo w barach na plażach, klubach i imprezach – grałem dla fanu.

Zdarzyło się jednak, że okradli mój samochód i straciłem wszystko co miałem (kasę, karty kredytowe, dokumenty, paszport). Zmusiło mnie to do tego by grając muzę zacząć zarabiać. Potraktowałem to bardziej profesjonalnie. Zatrudniłem się tam w reggae barze jako rezydent i dosłownie “lutowałem” reggae codziennie …

Czyli dosyć długo jechałeś do swojego raju i to z przygodami?

Oj tak …tak naprawdę to jechałem tam 3 lata. ”Po trasie” znalazłem się … w Meksyku, gdzie mieszkałem na plaży pół roku i kontynuowałem swoje marzenie. Tam tez zobaczyłem napis NO BAD DAYS, który mnie zainspirował i stal się moim mottem. Żyję to ideą i nazwałem tak swoją markę ubrań. Po drodze był też Nowy York, gdzie na imprezach w Exit grałem party razem z T-Bonem /obecny perkusista Public Enemy/ czy naszym ambasadorem Gram-x em.

Wróciłem do Hiszpanii i zrozumiałem że nie będzie łatwo wyżyć z grania i do tego nie będzie możliwe grac po plażach swoim soundsystemem . W tym etapie nie miałem kasy jedyne co posiadałem to płyty i stary rower, na którym z przodu kierownicy woziłem 2 walizki z płytami  i z tyłu mały soundsystem (dwa decki i mikser).

Ech, to były czasy, gdy mieszkałem w Valencii i to był prawdziwy rockers style. Jest rok 2002 – Mr Fish wjeżdżał do klubu reggae na rowerze .. z soundsystemem na bagażniku i z dwiema torbami dwoma na kierownicy … Stary ..parkuje obok dj-ki i grywam w Juanita Bar – legendarnym barze reggaeowym, gdzie publikę stanowią w większości czarnoskórzy emigranci z Gambii i Senegalu.

No cóż, potem ten sam rower wciągam na prom, płynę na Ibizę – ląduje tam i pierwsze co robię …to etapami objeżdżam cała wyspę dookoła.  

Ale za coś trzeba było żyć …

No tak zacząłem tam pomieszkiwać na plażach – na słuchawkach miałem moją muzykę reggae – zafascynowałem się krajobrazami tej wyspy, architekturą, piękną pogodą, morzem, pejzażami. Poczułem inspiracje, to miejsce i jego piękno mnie zainspirowały. Wtedy nie myślałem, aby założyć tam reggae bar. Aby miec za co żyć udało mi się zatrudnić jako barman .. w barze na plaży – tej najbardziej komercyjnej – “Playa den Bossa” (Bossa Beach) …nazywają ja tez BORA BORA BEACH od słynnego baru. 

Na Ibizie dominuje elektroniczna muzyka house – co trudno mi było strawić. Bar funkcjonował tylko w ciągu dnia. Miałem dwóch bossów i zaproponowałem im, że mógłbym ten bar otworzyć w nocy, kompletnie zmieniając jego profil i styl zwłaszcza muzyczny, czyli zacząć grać tam reggae.

Zezwolili mi na to. Maznąłem więc na ścianie trzy kreski w kolorach rasta, żeby było wiadomo, że tutaj będzie się “coś działo”. Komercyjnie nie miało to jakiegoś większego wymiaru. Był rok 2004; gram głównie roots i modern roots (Luciano, Richie Spice, Sizzla). Nie było czegoś takiego na wyspie.

Sam bar był otwarty w nocy, leciało reggae, nie było innych DJ-ów, wiec byłem barmanem, selektorem, sprzątaczką i kelnerem w jednym. Przepracowałem tak codziennie przez jeden sezon, jednak jeden z szefów był z charakteru „czarny”, a drugi „biały”. Pokłóciłem się z tym złym i odszedłem …

Domyślam się, że wtedy wyciągnął do Ciebie rękę ten „dobry”?

Dokładnie. Powiedział mi „stary jesteś zajebistym barmanem; mam taką pustą budę, trochę nielegalną, wiec bez dalekiej wizji przyszłości. Bierz klucze, rób z nią co chcesz”. „Zrobię tam reggae bar” – wypaliłem, na co on mówi “zajebiście”, będzie gdzie przyjść z kumplami i rodziną – będziemy mieli swoją miejscówkę.

Wtedy też nie patrzyłem na to pod kątem zarabiania pieniędzy. Pomyślałem – realizuje swoje marzenie – będę pracował, żył na plaży i to pracował z muzyką reggae – kurcze …nie ma dla mnie nic lepszego. Tak oto powstała mała budka – pierwszy reggae bar na Ibizie, który nazwałem „Reggae Bar Nr 1”.

Miałeś kogoś do pomocy w „Number One” czy prowadziłeś go sam?

Na początku byłem sam, jest rok 2005 i znowu jestem barmanem, sprzątaczką, DJ-em w jednym. Pracuję po 16 godzin dziennie, gram muzę, miksuje trzymając 2 shakery w rekach, tymi samymi shakerami przesuwam suwaki na mikserze. Jest czad, mam full, ludzie przychodzą, bawią się. Padałem ze zmęczenia po upojnej nocy i cieszyłem się, że mogę pójść do baru następnego dnia.

Tworzy się historia reggae baru na Ibizie? 

Tak. Pierwszego i do tej pory jedynego na wyspie. Dodam, że na wyspie mocnym akcentem był koncert w 1978 roku Boba Marleya & The Wailers. Było to podczas trasy „Babylon by Bus” i jedyny koncert w Hiszpanii zagrali właśnie na Ibizie.

„Number One” była budką nielegalną, były tam jakieś formalne braki w jego zalegalizowaniu. W każdym momencie mógł wpaść urzędnik Pan “X” i go zamknąć. Jak rozkręciłem Number One to rozpocząłem poszukiwania miejsca na plaży na legalny już reggae bar. Gdy takie miejsce znalazłem powstał Global Reggae Bar /GRB/ – w tym roku obchodziliśmy 10-lecie istnienia.

Zatem wszystkiego najlepszego z okazji 10-lecia istnienia Global Reggae Baru. Gratulacje za to, że spełniając swoje marzenia udało ci się niejako przy okazji rozkręcić dobry biznes, jak by nie było o międzynarodowej sławie.

Dzięki! Wszystko osiągnęło już taki wysoki poziom, że muszę to traktować jako biznes. Bez względu na jego wymiar nadal robię to co lubię, gram reggae od rana do nocy i nie ma takiej siły, która by to mogła zmienić. Nie potrzebuje wspomagać skarbonki dogrywając weekendowo house czy inna komercje.

Traktuje reggae nie tylko jako muzykę czy formę biznesu – dla mnie jest to styl życia, a jeżeli przynosi  dochody to dla mnie jest to sukces. W sezonie mam tak długi line-up, że niektórzy DJ-e, selektorzy po prostu nie zagrają, bo nie mam ich gdzie upchnąć.

Pracowali u mnie za barem Mad Majk i Selecta Krzak ze Zjednoczenia, przyjeżdża na wakacje Malik /Singledread/, Marek „Dredsquad” i gościnnie gra sety. Dzwonią promotorzy, że chcą Marka na balangi. Gościlem też Makena i Reggenaratora; czasami mam po 8 DJ-ów dziennie i każdy reprezentuje super poziom. Przyjechała do mnie tez zagrać np. reggae rodzina Krzyżanowskich ze Szczecina.

Wiem, że pojawiają się u ciebie także głośne nazwiska, znane fanom reggae na całym świecie?

Oj tak, byli u mnie już panowie z The Skatalites z Doreen Shaffer, była Dawn Penn, Jah Mason, Tippa Irie, Twilight Circus, Illbilly HighTec, Jah Army Sound, rapowe Public Enemy. Swego czasu rezydentem był u mnie mój dobry kumpel Kude a Bamba z Valencii; zdarza się ze z Japonii przyjeżdża do mnie Selecta Hero /Gold Fingers/, wpadają pograć dziewczyny /Selectress/ z niemiec, Rosji, Norwegii.

Stałymi bywalcami są Don Arco i Dj Dab z Holandii, Selecta Hype z Jahman Nuclear, Dalmastic Roots Survival. Przyjeżdżają do mnie zwycięzcy clashów z każdego kraju w Europie. Mam mocną międzynarodową ekipę rezydentów. W najbliższym czasie zapowiedzieli się Jah Cure i Anthony B. Jak widzisz dzieje się …

Na koniec powiedz jakie masz dalsze plany odnośnie tego, co będzie się działo u Ciebie w Global Reggae Bar? Z tego co opowiadasz scena soundsystemowa urosła do niebotycznych rozmiarów, przewijają się tam wspaniali artyści, może zacząć coś nagrywać i wydawać pod własnym szyldem?

Tak, myślę o tym, ale jako „artysta-karczmiarz” przywiązuję główną uwagę do działalności baru. Zależy mi na wyglądzie i funkcjonowaniu całej Reggae Beach, którą promuje. Jednak już wybudowałem nad barem taras i planuje zrobić tam mini studio nagrań, w którym będziemy nagrywać dubplaty i w którym  odwiedzający mnie selektorzy będą mogli nagrać plażowego mixtape.

Często odtwarzam w barze live – mixtapy z setów u mnie zagranych, jest sporo naprawdę świetnych sesji, mam nawet pomysł na radio by puścić tą muzę w eter. Możecie posłuchać tych sesji w internecie na mixcloudzie Raggae Bar Ibiza

Mam pomysł na wydanie składanki GRB i wiem, że w niedalekiej przyszłości go zrealizuje. Wszystko ma swój czas i miejsce, najważniejsze, że jest inspiracja i marzenia.

Dziekuję za rozmowę. Czy chcesz coś powiedzieć na koniec czytelnikom portalu riddim.pl?

Oczywiście! Pozdrawiam wszystkich czytelników portalu, a także przyjaciół i znajomych z Polski, którzy będą mieli okazje przeczytać ten wywiad. Jest mi bardzo miło. Jeżeli będziecie w sezonie w okolicy – Global Reggae Bar Ibiza zaprasza i pamiętajcie zawsze o tym, by myśleć pozytywnie, każdego dnia – NO BAD DAYZ!

Oficjalna strona GRB – Global Reggae Bar Ibiza (kliknij w odnośnik)

Sprawdź także