Recenzja: Vavamuffin „V”

W połowie listopada legendarna już warszawska formacja Vavamuffin sprawiła swoim fanom nie lada prezent wydając swój piąty studyjny album enigmatycznie zatytułowany „V”. „V” jak 5-ta płyta, „V” – jak Vavamuffin, „V” – jak victoria (z łac. zwycięstwo), symbol zwycięstwa czy antykomunistycznych ruchów wolnościowych.

Warto tu wspomnieć, iż „piątkę” zamówić można było w wytwórni Karrot Komando przedpremierowo, w limitowanym nakładzie z autografami członków zespołu i czerwoną płócienną torebką z logo płyty.

Czy zwyciężyli? Wydaje się że tak, bo płyta nie dość, że fragmentami nokautuje w starym dobrym stylu, do którego panowie nas przyzwyczaili („Tatuaż”, „Sztany katana”), to na dodatek ukazuje muzyczną ewolucję ekipy, która coraz śmielej sięga i odnajduje się w innych niż reggae stylach muzycznych, nie tracąc przy tym żadnych punktów ze swojej wartości bojowej.

Dla przykładu już w otwierającym płytę utworze „Ferajna” usłyszymy funkowo brzmiący riddim, a na nim trzech mistrzów mikrofonu – Pablopavo, zaskakujący niesamowitą formą, starego dobrego Gorga oraz Mr. Reggaeneratora, który wymiótł rapowym flow z obu wybrzeży USA razem wziętych. Podobnież w funkowo – hop-hopowe klimaty uderza refleksyjna, dojrzała pieśń „Ostatnia piosenka”.

Również „Zostań tu” zaskakuje w warstwie muzycznej, ale tylko w połowie, albowiem w refrenie wracamy do sentymentalnego roots reggae. „Nic więcej” to manifest zespołowy, w którym chłopaki nawijają, że już 13 rok jedzie „Vava-Bus”, co mniej więcej daje im średnią 1 płyty co 2,5 roku.

„Dźwięk” też po części eksploruje nowatorskie dla zespołu nuty połączone oryginalnymi nawijkami Pabla na bardzo wysokim poziomie. Płytę zamyka utwór „Goły” będący hołdem dla mentora polskich rasta-filozofów i reggae słuchaczy, zmarłego w zeszłym roku Sławomira Gołaszewskiego. Wyjątkowy i wzruszający.

Dojrzała. Tak jednym słowem określiłbym nową płytę warszawskiej formacji Vavamuffin. Piszę tak dlatego, że prócz eksploracji innych gatunków muzycznych jej niewątpliwym atutem jest bardzo dobra warstwa liryczna, która niewątpliwie świadczy o mentalnym rozwoju ekipy. Świadome i przemyślane teksty poruszają bardzo poważne tematy, co pokazuje iż zespół wyraźnie odszedł od radosnych hooligan-rootsowych, a wręcz łobuzerskich piosenek.

Co ciekawe, aby skończyć pracę nad nowym materiałem, zespół pojechał z własnym studiem na jakiś czas w Bieszczady, gdzie została położona warstwa instrumentalna. Za nagranie i produkcję wokali odpowiedzialny jest Olo „Mothashipp” Molak ze studia Western Jive w Warszawie, wcześniej wieloletni członek zespołu, który teraz spełnia się i doskonale sprawdza w roli producenta i realizatora.

Słuchając ostatniej audycji Mirosława „Makena” Dzięciołowskiego „Strefa Dread” poświęconej m.in. temu wydawnictwu, dowiedziałem się, że właśnie tam w Bieszczadach powstało na gorąco kilka utworów, które niejako z automatu weszły na płytę wypierając przy okazji kilka innych piosenek mających pierwotnie się tam znaleźć.

Jako wieloletni fan tej ekipy, wiele bym dał, aby i ich posłuchać. Być może ukaże się limitowana edycja z bonusami po wyczerpaniu pierwszego nakładu? Chciałoby się. Stosując panującą w obecnym systemie edukacji sześciostopniową skalę ocen „V” Vavy jest na 5-tkę i to z dużym plusem.

Sprawdź także