Recenzja: Dreadsquad & Blackout Ja „World Destruction”

Marek „Dredsquad” Bogdański to producent z ugruntowaną pozycją, nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Nic dziwnego zatem, że niektórzy znawcy tematu postrzegają go już w kategorii dumy narodowej. Trzeba przyznać, że jako producent, przez lata sumiennie sobie na to zapracował. „World Destruction”, bo taki tytuł nosi najnowszy album jest efektem współpracy z jamajskim wokalistą Blackout JA.

Mający smykałkę do producenckich duetów (wyprodukował płyty m.in. dla KaCeZeta, Dr. Ring–Ding’a, i całe morze singli z wyśmienitymi gośćmi z zagranicy), tym razem ugościł w SuperFly Studio w Łodzi charyzmatycznego i obdarzonego nieco szorstką, naturalnie zachrypnięta barwą Blackout JA, który w Polsce znany jest za sprawą współpracy z wrocławskim bandem NDK (feat. w utworze „My Mission”) czy jego frontmanem, Mesajah’em (feat. „Beatiful Morning”, z albumu „Brudna Prawda”), do którego zresztą Mesajah popełnił z Blakoutem teledysk przebywając na Jamajce.

Na dzien dobry Panowie wzieli na tapetę słynny przebój szkockiego barda Edwyna Colinsa „A girl like you”. W połączeniu z chrypką Blackouta wyszło bardzo zgrabne reggae z przysłowiowym „lwim pazurem”. “Innocent prosecution” troszeczkę razi monotonią, ale to i tak przyjemny riddim, w którym w warstwie instrumentalnej mile przebija się melodyka.

Fanów dancehallu i digitalu powinny zadowolić kolejne „Dance fi mi” oraz „Never give in”. Z kolei „Drop the bass line” pachnie marszową bhangrą, o której świat usłyszał, gdy tryumfy na listach przebojów świecił Punjabi Mc. Natomiast utwór „Sound system”, z rootsowo-dubowym riddimem okraszony został całym wachlarzem możliwości wokalnych Blackouta. Usłyszymy ragga, rub-a-dub i raggamuffin – aż prosi się o remix drum’n’basowy.

Tytułowy numer „World Destruction”, to utwór z potencjalnie najbardziej melodyjnym refrenem i chociaż nie można mu odmówić ewidentnej transowości, a także wokali będących rub-a-dubem w oldskulowym stylu, to jednak obnaża też braki wokalne Blasckouta. To jednak 100 % nawijacz, którego nie sposób nazwać pieśniarzem. Sprawy nie ratują nawet przebijające się damskie chórki. Podobne odczucia mam słuchając kolejnego „Take my love”, gdzie całkiem znośne zwrotki przeplatane są średnio zaśpiewanymi refrenami – to tak jak z Elephant Manem – świetnie nawija, gorzej jednak śpiewa.

Panowie wpadli na pomysł, aby do śpiewanych refrenów zaprosić Kasię Malendę. Ta jednak niestety nie dojechała do studia w momencie, w którym artyści ze sobą pracowali. Featuring z Dub Fx swobodnie mógłby być jednym z numerów na genialnej płycie Australijczyka „Theory of Harmony”, albowiem brzmi jak z niej wyjęty, chociaż nawijki Blockouta zaczynają już trochę męczyć.

„Police Brutality” to już utwór dla koneserów, choć niewątpliwie będzie święcił tryumfy w slumsach getta w Kingston ze względu na swą tematykę. Ostatni tjun zabierze nas na Trynidad & Tobago, bowiem styl soca wymieszany z dźwiękami „babilońskich trąb” zachęcą do podrygów i skoków w rytm nośnej muzyki.

Z całym szacunkiem dla skali przedsięwzięcia – troszkę mnie ta produkcja umęczyła. Są i owszem numery, które mogę nazwać „kozakami”, ale przejść całego Blackouta JA od dechy do dechy (przynajmniej mi) jest niezwykle ciężko.

Marzy mi się, by Marek „Dredsquad” Bogdański łaskawszym okiem spojrzał na krajowe podwórko. W samej Łodzi ma w pobliżu dwóch znakomitych nawijaczy – Daddy Boza (Jam Vibez Sound) czy Majka Lipera (Roots Melody Sound System). Dorzucę jeszcze Diega ze stołecznego Zjednoczenia Sound, Mistah Lego czy niedocenianego „krakowskiego Kaszubę” Lightmana.

To gwarancja na poklask w samym środku jamajskiego getta, a także szansa na wypromowanie krajowego podwórka. Wspomnę jeszcze raz o Kasi Malendzie, która rozwaliła system brawurowo wykonując utwór „Soulfly” na wcześniejszej, genialnej, a wręcz kultowej płycie Marka „Riddim Machine”. Ponieważ jestem fanem EP’ki z Kasią o tym samym tytule, nie ma się co dziwić, że z sentymentem wracam do troszkę starszych Markowych produkcji.

Sprawdź także