„Muzyka stanowi dla mnie rodzaj salon-gabinetu” – wywiad z Michajah

 „Muzyka stanowi dla mnie rodzaj salon-gabinetu” – wywiad z Michajah

Jeden z najbardziej charakterystycznych głosów reggowego undergroundu w Polsce. Na scenie obecny od ponad 8 lat. Współtwórca takich projektów jak Method Massiv, Zjednoczona Fala Dźwięku czy Independent Mind – Michajah. Na koncie ma dwie EP’ki („Ja jestem jak lew” 2008, „Żebrak z wielkim skarbem” 2011) oraz cztery LP („Goodbwoy” 2009, „Jest nas dwóch” 2010, „Z Babilonu wieści” 2011, „Lew” 2014). Zapraszamy do rozmowy o muzyce, miłości i niecodziennym sposobie na budowanie własnego Ja.

Przemek Kwiatkowski: Przyznam szczerze, że pierwszy numer, na którym Cię usłyszałem, to projekt Independent Mind i „Któż jak Jah”. Bardzo trafił do mnie w tamtym czasie ten tekst.

Michajah: Z tym numerem wiąże się pewna niewykonana misja. W swoim czasie, gdy działałem w Independent Mind, wpadłem na pomysł bym ja nagrał swoją wersję na tym riddimie oraz Mattijah. „Któż jak Jah” miał być moim solowym kawałkiem. Mateusz zaś miał nawinąć tekst do tematu „Dar od Jah”. Skąd taka tematyka, spyta ktoś wścibski.

Nie lubię podawać gotowych odpowiedzi, ale podpowiem, że wiąże się z etymologią imion Michał i Mateusz. Misja została wykonana połowicznie. Powstał jeden numer, do którego zaprosiliśmy kolegę Pokusa. I chyba stało się dobrze.

Ten numer jest chyba pierwszym, w którym pojawia się gościnnie Pokus? Stworzyliście razem kilka kawałków, które jak dla mnie są Twoim towarem eksportowym, biorąc pod uwagę choćby odsłony na Youtube.

Zgadza się. Z Pokusem skumaliśmy się na koncercie Independent Mind w Zielonej Górze. Wpadł z dziewczyną, pogadaliśmy sobie, potem złapaliśmy kontakt na Facebooku, zagraliśmy znowu w Żaganiu i zostało już tak do tej pory. Zabrzmi to nad wyraz pysznie, ale te kilka numerów, które nagrałem z Pokusem mogę śmiało określić mianem: dobrych.

Prawdopodobnie uważam tak, gdyż wedle mej opinii Pokus posiada niesamowite możliwości wokalne, o których ja mogę sobie co najwyżej pomarzyć. Także polecam chłopaczynę każdemu producentowi, wydawcy et cetera, et cetera, gdyż w początek muzycznej drogi, wszedł – jak to się mawia – z buta. Co do wyświetleń: spoty wyborcze Twojego Ruchu też w swoim czasie miały ogrom wyświetleń. Ich jakość pozostawiam jednakże każdemu do indywidualnej oceny.

Tego pytania nie sposób pominąć. Twój wokal. Coś co jednocześnie Cię wyróżnia, a z drugiej strony sprawia, że odbiegasz od wszelkich standardów na polskiej scenie reggae. Wielu ludzi zastanawia się dlaczego ten a nie inny sposób modulacji głosu, bo przecież słuchając choćby Twoich wczesnych projektów jak Zjednoczona Fala Dźwięku czy EP „Ja jestem jak lew” Twój głos jest całkiem melodyjny.

Dodam, że na każdej z moich płyt można usłyszeć mój naturalny wokal. Zawsze preferowałem cięższe głosy, mniej subtelne, agresywne, dominujące i rzekłbym inwazyjne. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla znakomitej większości zwolenników muzyki reggae, moja niekonwencjonalna modulacja głosu bywa nie do zniesienia.

Zabawne jest jednak, gdy ci, którzy wyrażają się mało sympatycznie o mej pracy, a czasami wręcz niewybrednie, z największą przyjemnością słuchają Dub Incorporation czy Burro Bantona. I choć, broń Boże, nie porównuję się do takich specjalistów jak Komlan czy pana Non-Stop-Talker, sytuacja jest dla mnie kuriozalna. Lubię chrypać bardziej niż śpiewać naturalnie.

Dyskusyjne są również moje umiejętności wokalne, które z racji wrodzonego i nigdy nie odżałowanego wygodnictwa, nie próbowałem głębiej naprawiać. Muzyka stanowi dla mnie rodzaj salon-gabinetu, do którego się chowam i w nim pracuję. Pokazuję go gościom, a to czy spodoba im się to, co zastają, jest sprawą ich indywidualnych preferencji.

Okraszając chrypą riddimy, podczas występów na koncertach czy bashmentach, zawsze czuję metafizyczną energię, której nie potrafię do końca sprecyzować. Czuję wtedy jak moją duszę karmi nienazwana siła. Lubię ją i niekoniecznie chętnie z niej rezygnuję. To chyba brzmi głupio, prawda?

Nie koniecznie, każdy ma coś, co lubi i nie musi podobać się to innym. Jednak nurtuje mnie fakt, czy aby ten sposób śpiewania, nie przysłania trochę treści, które chcesz przekazać poprzez swoją muzykę? Wielu ludzi zniechęca się już na samym początku, a Twoje teksty są naprawdę dobre! Słowa których używasz, choćby w utworze „Ballada o rycerzu Tęgomirze z Głogowa”, często już dawno wyszły z codziennego użytku, kryje się za tym jakaś kolejna tajemnica?

Z wykształcenia jestem historykiem, specjalizującym się w historii wczesnego chrześcijaństwa. Spędzając wiele godzin nad tekstami źródłowymi niestety (albo stety!) wchodzą do mego codziennego wokabularza. Ponadto naczytałem się książek czy opowiadań pana Piekary, pana Komudy, które obfitują w archaiczne słownictwo. Język polski jest niesamowicie bogaty toteż używam go, aby ozdobić moje teksty, tak jak artysta malarz malując portret dodaje doń tło.

Przyznam, że czasami się łapię na tym podczas codziennych rozmów, jednakże staram się dobierać słownictwo w zależności od sytuacji, w której się znajduję. A że piosenki i teksty są moją intymną sprawką, to przędę w nichże słownictwem takim, jakie mi pasuje. Co zaś tyczy się treści to powiem poły żartem, poły poważnie, że dzisiejszy słuchacz zdarza się być wymagający. Nie stać mnie na artystyczne zabiegi wokalne to staram się – w mniejszym lub większym stopniu – rewanżować tematyką lub podejściem do przedmiotu poruszanego zagadnienia.

I bardzo dobrze! Według mnie, tekst to podstawa, pokazuje to, co artyście gra w duszy, bo nawet najlepszy riddim band nie obroni treści, w których nie ma żadnych wartości.

Prawdopodobnie wielu nie zgodziłoby się z taką tezą. Oczywiście otwarcie. Przyznam, że boli mnie czasami to, co przekazuje się zwłaszcza młodym ludziom. Cholera, mówię jakbym sam był niesamowicie stary! W każdym razie specyfika reggae stawia na piedestał określoną tematykę, która – umówmy się – jest brana troszeczkę jak podejście do rastafari. Dominują określone tezy, dostrzegam poważne i niebezpieczne luki, które powtarzają błędy przeszłości. Ale taka już jest wada ludzi, by upraszczać, nie pytać i przyjmować to, co w danym środowisku dominuje.

Jeśli już weszliśmy w ten temat, to jak oceniasz poziom polskiej sceny? Weźmy pod uwagę choćby #SlentTengChallenge, który dał szansę na pokazanie się wielu młodym artystom, a „starych wyjadaczy” w niektórych przypadkach pokazał w zupełnie innym świetle.

Wolałbym unikać szczegółowej oceny naszej rodzimej sceny. Nie jestem profesjonalistą, a tym bardziej specjalistą. Z tych dwóch przesłanek wynika logiczny wniosek, że nie posiadam kompetencji do oceniania. Wolę skupiać się na słuchaniu muzyki, a recenzję zostawić tym, którzy posiadają większą wiedzą aniżeli ja. Nawiążę jednak do pomysłu Diega, w który – za przeproszeniem – wszedłem trochę tylną furtką.

Raperzy mieli swoją zabawę i zauważyłem, że komentujący ją podali obserwatorom SlengTenga pomysł na hejting. Odnoszę wrażenie, że wiele osób zapomniało, że w #SlentTengChallenge chodzi tylko i wyłącznie o zabawę. Nie dostałem nominacji, lecz świat się nie zawalił; nie spotkał nas żaden kataklizm; nie doszło do załamania koniunkcji sfer, a jedynie parę zasadniczych internautów wytknęło mój brak pokory. Do uczestnictwa w niej namówiła mnie moja dziewczyna Aleksandra toteż po męsku pozwolę sobie zwalić winę na nią (śmiechy gromkie).

Niestety wiele produkcji nie wpada w mój gust – w tym nawijaczy/śpiewaków z pierwszej ligi. Przezwisk wymieniać nie będę, ale podam śmiało, że Duże Pe rozłożył mnie na łopatki. Jego wersji słuchałem w swoim czasie raz dziennie. Props i szacunek! Fajnie, że ta inicjatywa wyszła z Polski. Z tego co zaobserwowałem zawodnicy z innych państw również do niej dołączają. Oby więcej takich działań.

Czasami wydaje mi się, że społeczeństwo nie potrafi się bawić, a wszelkie (dobre!) pomysły, są w naszym kraju negowane już na samym starcie. Pytałem o polską scenę, bo wielu artystów śpiewa o miłości, ale jakby się bliżej przyjrzeć jest niej w nas na co dzień bardzo mało …

Pytanie o jaką miłość chodzi. Między dwojgiem ludzi, między ludźmi ogółem? Braterską, rodzinną, do zwierzaków… Miłość ma wiele twarzy, tak jak ludzie mają wiele twarzy. To, że nie rzucam się „braciom-rasta” na szyję i nie krzyczę jamajkoidalnych słów, nie oznacza, że nie ma we mnie miłości. Mało tego, podobno jestem osobą niezwykle oschłą, szorstką i niekoniecznie sympatyczną, ale mam w sobie wiele miłości. Podejrzewam, że tak jest ze znakomitą większością Polaków, ale to czyni z nas – przynajmniej w tej kwestii – osobami szczerymi. Mówienie o miłości jest trudne. Posłużę się tutaj słowami pana Andrzeja Sapkowskiego – „O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki”.

Tych artystów należy zapytać, co rozumieją pod pojęciem miłości, a dopiero potem włączyć się w dysputę. Obszerność tego zagadnienia powoduje, iż nie sposób zamknąć go w jednym tekście. Obawiam się, że dzisiaj miłość poddawana jest procesowi wulgaryzacji. Sposób ekspresji uczuć i sprowadzanie ich do mało wybrednych form, sprowadza nas do epoki prehistorycznej, gdzie mężczyzna lub kobieta zalecali się do swojego partnera poprzez niejaką paradę. Nie jest to typowe dla naszych czasów, o nie! Dawniej szlachcic zalecał się pannie, popisami na koniu i okazywał swe umiejętności fechtunku.

Przekładając to na dzisiejsze czasy mamy do czynienia z facetem w eleganckim pojeździe z wyszukanym ubiorem. Moim zdaniem zmienia się forma i wyczucie estetyki – nie same mechanizmy. Różnica polega na tym, że dawniej warstwy niższe czerpały z elegancji klas wyższych. Dziś jest na odwrót: popularyzowanie – nawet w formie sztuki – pewnych zabiegów przynosi wulgarne rozwiązania. Jeśli mogę dodać to rzeknę śmiało, że dla mnie podstawą teoretyczną miłości jest Biblia: miłość wymagająca, okraszona szacunkiem do drugiej osoby, ale obdarzona dozą swego rodzaju męstwa charakteryzującego się oddaniem, lojalnością i nieustępliwością.

Odrywając się od tematu. W ostatnim czasie oprócz Twojego udziału w #SlentTengChallenge było u Ciebie dość cicho. Twój najnowszy, niedawno wydany numer zatytułowany „Siedział kot na balkonie” doczeka się wkrótce teledysku. Czy to zapowiedź czegoś większego?

Biorąc pod uwagę ilość piosenek, które nagrałem od czasów Zjednoczonej Fali Dźwięki, można śmiało miarkować, że spowiła mnie cisza. Przyznam, że zajmują mnie teraz mniej rozrywkowe sprawy, którym poświęcam większą część uwagi i energii. Nie oznacza to, że nie poświęcam się muzyce. Mury Jerycha pękły pod wpływem muzyki – ja pękłbym bez niej.

„Siedział kot na balkonie” będzie moim drugim amatorskim teledyskiem. Tym razem za większą całość odpowiadam ja – nie licząc podkładu muzycznego, za który odpowiada Lion Riddim. Począwszy od tekstu, aranżacji melodii wokalnych, nagraniu, a potem, nad kulawym scenariuszem, czuwaniu przy zdjęciach, montażu i promocji. Skłamałbym gdybym powiedział, że jestem z tego niezwykle rad. Nie znam się na kręceniu teledysków i boję się co z tego wyniknie, zaś obrazek kręcimy w zasadzie dla siebie. Bejsi ma sprzęt i pomysł, ja się zgodziłem. Bo czemużby nie? Może nauczę się czegoś nowego przy produkcji i jak mi nie wyjdzie z naukowością, to zajmę się sklejaniem filmików z chrzcin i wesel (śmiech).

A tak na poważniej – planuję w styczniu bądź lutym nową płytę LP. Dziesięć utworów analitycznych, w których dokonam obserwacji z perspektywy studenta życiologii . To trochę typowe dla mnie, ale lubię badać i opisywać. Zadawać pytania, szukać odpowiedzi, a potem chwalić się tym, co znalazłem. Efekt mojej pracy wydam własnym nakładem finansowym w wersji fizycznej, tak jak wydałem ongiś „Z Babilonu wieści”.

To chyba odpowiedni moment i miejsce, by rozpocząć promocję. Uchylisz rąbka tajemnicy i zdradzisz, czy na krążku pojawią się gościnnie jakieś znane lub mniej znane głosy?

Z pewnością pojawi się Pokus. Jakiś czas temu rozmawiałem wstępie z Mistah Lego, który równie wstępnie wyraził chęć na nagranie wspólnego kawałka. Co do reszty nie chcę się zdradzać – coś może nie wypalić, ktoś może się nie wywiązać. Z takimi płotkami jak ja różni ludzie mogą różnie sobie poczynać.

Prawdę powiedziawszy nie aspirowałem nigdy do narzucania się topowym artystom polskiej sceny reggae – wiem, że to zabiegane persony, a ilość propozycji jaką otrzymują bywa przerażająca. Toteż obecnie ja oszczędzam im kłopotu odmawiania mi. Choć przyznam, że pisałem i prosiłem do niedawna. Uzyskałem nawet dwa zapewnienia, że pomysł jest dobry, ale czas zbyt ulotny. Rozumiem. Jestem wdzięczny za respons. Nie obrażam się – nie ma o co.

Słowem – dzieje się. Na koniec, w jednym zdaniu, co dalej?

Dalej sobie będę powolutku „rzeźbił” piosenki. Szukał riddimów po necie, nagrywał i puszczał je w net. Dawniej, gdy nie mogłem jeszcze legalnie spożywać alkoholu, myślałem, że będę się utrzymywać z muzyki. Dziś nie mam takich złudzeń. Prawdą jest to, że sposób w jaki eksponuję treści, wykorzystuję reggae i raggamuffin nie jest nazbyt ciekawe dla szerszej par uszu naszych krajan.

Nagrałem kiedyś taką piosenkę „Żebrak z wielkim skarbem”, gdzie wyśpiewałem sobie: „(…)będę siedział tu na dole, gdzie bardzo cicho jest”. To i siedzę. Piszę opowiadania, piszę artykuły niby naukowe, badam początki chrześcijaństwa, jeżdżę po Polsce, gadam z ludźmi o wszystkim i o niczym, gram w RPGi z kumplami, spotykam się i kocham w mojej dziewczynie. Następnie zbieram do kupy doświadczenia i zamykam je w tekstach. A potem na koncertach ryczę jak lew.

Sprawdź także